środa, czerwca 12, 2019

Każdy niesie w sobie światło radości i cień krzywd


Każdy niesie w sobie swiatło radości i cień krzywd, pamiętajmy o tym oceniając innych.

Ostatnie dwa dni spędziłam w "szpitaliku" na oddziale ginekologii endoskopowej ( ja lubię szpital, szczególnie ten odział i nie boję się szpitala, dlatego mi nie współczujcie).

Na oddział zostałyśmy przyjęte w trójkę: ja, 24 letnia dziewczyna i 60 letnia kobieta.
Od razu zostałyśmy przyjaciółkami. Ja i 24-latka spojrzałyśmy na siebie przerażonym okiem, widząc rosłych studentów, którzy mieliby nas badać. Tutaj jednak zainterweniował mój ulubiony ginekolog:
-Pani Sylwio, nie narażę pani na dodatkowy stres badania przez stydentów -
Ufffff. Ja i młoda dziewczyna odsapnęłyśmy radośnie i nić porozumienia została nawiązana.
Ona z jajnikiem, zabieg na żywo, jeszcze tego samego dnia wyszła.
60-letnia Małgosia, od 20 lat uczęszczała do tego samego gina, który jednak nigdy jej nie badał, robił tylko usg, twierdząc, że wszystko w porządku, Okazało się, że ma guzy na macicy, jak poszła wreszcie do innego gina i dlatego znalazła się w Centrum Zdrowia Matki Polki.

Czasami samo badanie się nie wystarczy, potrzebny jest jeszcze zaufany lekarz, który się zna.

Do naszego pokoju dołączyła nowa dziewczyna. Z wygladu bardzo młoda, bardzo ruda i z długimi paznokciami.
Jakoś tak nam się nie spodobała, bo siedziała cały czas na telefonie.

Kiedy jednak otworzyła już usta by opowiedzieć swoją historię ............. no właśnie.

-Ja już miałam dziecko, więcej dzieci nie planuję - powiedziała.

Kiedy jednak zaczełyśmy kontynować naszą dyskusję okazało się, że jej dziecko zmarło nie dożywszy trzech miesięcy. Śmierć łóżeczkowa.
Opowiadała, jak ostatni raz poszła małą przytulić i o tym, jak później mała była już sina i nie żyła.
Dziewczyna, z której paznokci śmiałam się w środku, okazała się człowiekiem, który doświadczył wielkiej tragedii.
Słuchając jej opowieści, płakałam.

60-letnią Małgosię do szpitala przywiozła siostrzenica. Powiedziała, że mam piękne włosy, więc od razu ją polubiłam. Później poznałam jej historię.
Ma córeczkę i pięcio letniego synka. Synek, jak się tylko urodził zachorował. Kiedy miał 9 miesięcy matka usłyszała diagnozę - rak. Szpital stał się domem dziewczyny i jej synka. Ciocia ( która teraz leżała w szpitalu) z oddaniem zajmowała się jej starszą córeczką ( to dlatego dziewczyna z taką miłością patrzyła na ciotkę, wtedy zrozumiałam).
Dziewczyna spała ze swoim synkiem w szpitalu, na rozkładanym materacyku, pod łóżkiem, miesiacami. Dostawał chemię, nadzór pielęgniarek ale przede wszystkim matka, która nie mogła odejść ani na chwilę od łóżka.

Jak spotkałyśmy się w szpitalu, to ona rzuciła mimochodem, że każdy dźwiga swój krzyż i nigdy nie wiesz, jaki ma on ciężar.

I to jest prawda.
Patrząc na drugą osobę widzimy powierzchownie. Tymczasem w każdym sercu jest cierń i dlatego dobrze jest być dla innych łagodnym. Dobrym. A przynajmniej się starać.