Mam matke szaloną, starego profesora, który jest moim ojcem, miałam chłopaka - zwał się Lu, mam przyjaciela Kaczora i Tungusa Boya - to mój pies. Wychodzi z opisu, że jestem "posiadaczką" - ludzi - nie rzeczy. Zresztą nie jestem wcale posiadaczką ... posiadanie odziera ze szczęscia a ja pracuję nad byciem szczęśliwą, odkrywam, że jestm ... well
środa, czerwca 12, 2019
Każdy niesie w sobie światło radości i cień krzywd
Każdy niesie w sobie swiatło radości i cień krzywd, pamiętajmy o tym oceniając innych.
Ostatnie dwa dni spędziłam w "szpitaliku" na oddziale ginekologii endoskopowej ( ja lubię szpital, szczególnie ten odział i nie boję się szpitala, dlatego mi nie współczujcie).
Na oddział zostałyśmy przyjęte w trójkę: ja, 24 letnia dziewczyna i 60 letnia kobieta.
Od razu zostałyśmy przyjaciółkami. Ja i 24-latka spojrzałyśmy na siebie przerażonym okiem, widząc rosłych studentów, którzy mieliby nas badać. Tutaj jednak zainterweniował mój ulubiony ginekolog:
-Pani Sylwio, nie narażę pani na dodatkowy stres badania przez stydentów -
Ufffff. Ja i młoda dziewczyna odsapnęłyśmy radośnie i nić porozumienia została nawiązana.
Ona z jajnikiem, zabieg na żywo, jeszcze tego samego dnia wyszła.
60-letnia Małgosia, od 20 lat uczęszczała do tego samego gina, który jednak nigdy jej nie badał, robił tylko usg, twierdząc, że wszystko w porządku, Okazało się, że ma guzy na macicy, jak poszła wreszcie do innego gina i dlatego znalazła się w Centrum Zdrowia Matki Polki.
Czasami samo badanie się nie wystarczy, potrzebny jest jeszcze zaufany lekarz, który się zna.
Do naszego pokoju dołączyła nowa dziewczyna. Z wygladu bardzo młoda, bardzo ruda i z długimi paznokciami.
Jakoś tak nam się nie spodobała, bo siedziała cały czas na telefonie.
Kiedy jednak otworzyła już usta by opowiedzieć swoją historię ............. no właśnie.
-Ja już miałam dziecko, więcej dzieci nie planuję - powiedziała.
Kiedy jednak zaczełyśmy kontynować naszą dyskusję okazało się, że jej dziecko zmarło nie dożywszy trzech miesięcy. Śmierć łóżeczkowa.
Opowiadała, jak ostatni raz poszła małą przytulić i o tym, jak później mała była już sina i nie żyła.
Dziewczyna, z której paznokci śmiałam się w środku, okazała się człowiekiem, który doświadczył wielkiej tragedii.
Słuchając jej opowieści, płakałam.
60-letnią Małgosię do szpitala przywiozła siostrzenica. Powiedziała, że mam piękne włosy, więc od razu ją polubiłam. Później poznałam jej historię.
Ma córeczkę i pięcio letniego synka. Synek, jak się tylko urodził zachorował. Kiedy miał 9 miesięcy matka usłyszała diagnozę - rak. Szpital stał się domem dziewczyny i jej synka. Ciocia ( która teraz leżała w szpitalu) z oddaniem zajmowała się jej starszą córeczką ( to dlatego dziewczyna z taką miłością patrzyła na ciotkę, wtedy zrozumiałam).
Dziewczyna spała ze swoim synkiem w szpitalu, na rozkładanym materacyku, pod łóżkiem, miesiacami. Dostawał chemię, nadzór pielęgniarek ale przede wszystkim matka, która nie mogła odejść ani na chwilę od łóżka.
Jak spotkałyśmy się w szpitalu, to ona rzuciła mimochodem, że każdy dźwiga swój krzyż i nigdy nie wiesz, jaki ma on ciężar.
I to jest prawda.
Patrząc na drugą osobę widzimy powierzchownie. Tymczasem w każdym sercu jest cierń i dlatego dobrze jest być dla innych łagodnym. Dobrym. A przynajmniej się starać.
środa, maja 29, 2019
Czy ksenfobia i nacjonalizm wynikają z braku edukacji ?
Po tym, jak John umył naczynia, zadał mi tytułowe pytanie:
- "Czy ksenfobia i nacjonalizm wynikają z eduacyjnych braków ludzi?"
Zastanowiłam się. Dr Mengele nie był niewyedukowany, a był antysemitą i mordercą. Może dlatego, że po prostu był z natury psychopatycznym mordercą, który doskonale trafił na swój czas i miejsce ?
Myśląc o faszystach widzimy, że dobro i inteligencja nie muszą wcale iść w parze. To Sokrates, największy z mędrców uważał, że jak się pozna Dobro, to juz można być tylko i wyłącznie dobrym, a czynienie zła wynika z niepoznania ( jeszcze ) owego Dobra.
W tym też coś jest, jakby się zastanowić. Gdyby wojującemu nacjonaliście dać na ręce małe, czarne dziecko i pozwolić żeby pobawiło się ono z jego "białym" dzieckiem, to mógłby zmienić się w najlepszego wujka.
Nienawiść wynika ze strachu? Z niespełnionego życia? Czy to nie przegrani ludzie wykrzykują w tramwajach : "Czarnuchy siedzą, a my biali stoimy!" i biją Innych.
Generalnie tak właśnie może być. To że cały czas pijesz piwo, siedzisz przed tv, nie masz kasy, poważania etc. - może być przecież winą, jakiejś innej siły ( na pewno nie Boga, od Boga wara) więc może to wina Żyda? Tego bogatego "krwiopijcy"?
Czy na uniwersytetach, jest tak samo dużo nacjonalizmu i ksenofobii, jak na ulicach. Nie. Chyba, że na amerykańskich uniwersytetach, gdzie mama i tata płacą, a dumny z przymusu student z samymi dwójami buduje grupy " White Pride".
U nas też coraz więcej jest uniwerków, które można skończyć, bo pieniądz zapłacony (piniądz).
Z brakiem edukacji wiąże się pewnie dużo więcej braków. Pisząc to generealizuję, bo oczywiście są też niewykształcone osoby, które nosza w sobie ogrom mądrości. Mówią raczej o ludziach, którzy skończyli edukację na podstawówce albo w połowie szkoły średniej i są z tego dumni.
Są dumni z tego, że nie mają mieszkania, pracy i stanowią tzw. " niepracującą szlachtę".
Czy ksenofobia i nacjonalizm to wyniesione z domu naleciałości? Tak też może być.
Jak całe dzieciństwo ktoś ci krzyczy nad uchem: MASONI, ŻYDZI ....
Zresztą czegokolwiek by ci w dzieciństwie nie krzyczeli, to nie usprawidliwa twoich dorosłych zachowań. Jakkolwiek różnice edukacyjne w naszym kraju istnieją. Niektórym dzieciakom nie daje się szans. Co w perspektywie czyni ich ksenofobami i ulicznymi nacjonalistami.
Wynika z tego, że sama sobie przeczę. Czy naprawdę nic nie usprawliwia naszych dorosłych zachowań? Nawet koszmarne dzieciństwo? Z takiego dzieciństwa da się wyjść obronną ręką, ku światłu, ale to udaje się tylko nielicznym. Pozostali płyną podziemną rzeką .... do samego końca swoich dni.
sobota, maja 04, 2019
Kim jestem
Kilkanaście lat temu napisałam w intro mojego bloga " kilka słów o sobie", brzmiały tak:
"Mam jeszcze 28 (tego się trzymam) lat, matke szaloną, starego profesora, który jest moim ojcem, miałam chłopaka - zwał się Lu, mam przyjaciela Kaczora i Tungusa Boya - to mój pies. Wychodzi z opisu, że jestem "posiadaczką" - ludzi - nie rzeczy. Zresztą nie jestem wcale posiadaczką ... posiadanie odziera ze szczęscia a ja pracuję nad byciem szczęśliwą, odkrywam, że jestm ... well"
Mam tyle i tyle lat lat, matkę szaloną, starego profesora, który jest moim ojcem (a którego nie widziałam od lat jedenastu). Mam męża Johna, córkę Adę, mam przyjaciela Kaczora ( love you Kaczor). Tungusa już z nami nie ma. Teraz mam trzy koty: Keja, Minię i Didi. Jestem blisko z moimi przyjaciółkami: Gochą i z Megi Ramięgą i z Karolą. Nadal po latach wychodzi, że jestem posiadaczką ludzi - ( z rzeczy posiadam dom i domowe szpargały tzw. rupiecie). I nadal pracuję nad byciem szczęśliwą, nadal odkrywam że jestem ..... well.
Wcześniej to były cztery linijki, teraz jest niepełne sześć. Więc jednak minimalizm.
Najważniejsze, że otaczają mnie ludzie ze snu. Że moi bliscy są jak marzenie.
czwartek, maja 02, 2019
Telefon od Przyjaciółki. (Teoretycznie oczywiście internet nie służy do zabijania)
Sylwia, przyjeżdżaj na naszą działkę, koleżanka mojej córki od dwóch godzin leży na kocu, przykryta śpiworem i korzysta z telefonu. Korzystała przez cały obiad. Półtorej godziny rozmawiała na "głośnomówiącym". Ona ma 11 lat. Nie skacze, nie bawi się, nie chodzi, nie rusza się. Jedyne co robi to patrzy w telefon. I nawet na spacerze do Arturówka, tak samo. Nie las, nie woda, nie drzewo, ale smartfon.
Wieczorem powiedziałam Johnowi, że dzieci zwariowały. I że te, które nie korzystają z tele to są teraz DZIWNE, bo się ruszają, bo chodzą, bo rozmawiają ze sobą, bo się w wieku jedenastu lat nadal bawią.
To wina internetu! - zawyrokowałam.
To wina tego, że internet, który sam w sobie jest tylko źródłem informacji jest tak dziadowsko wykorzystywany - odpowiedział John.
No faktycznie, jak weźmiesz pistolet, też może sobie leżeć i służyć do obrony, nie musisz wycelowac nim w czyjąś głowę - powiedziałam
Internet nie służy do zabijania, a pistolet z założenia tak - zaoponował John.
Teoretycznie oczywiście John ma rację, internet nie służy do zabijania.
Ale przez to, jak jest użytkowany to już służy.
Wódka też nie służy do zabijania, ale do przyjemności, ale w nadmiarze może zabijać i zabija.
Ta młodka z wczoraj, to dziecko pod kocem na łące, przyryte na głowę, żeby nie ogladać nieba, ale ogladać telefon.
Co żeście drodzy rodzice uczynili swoim pociechom?
Gocha mówi, że multum współczensych dzieci wcale nie myśli, o świecie nie ma pojęcia.
I to w czasach internetu, kiedy o wszystkim można się dowiedzieć w kilka sekund.
Kto namalował Mona Lisę? Na jakim kontynencie leży Egipt? Zróbcie prosty test i zadajcie dwa, trzy pytania napotkanej nastolatce/ nastolatkowi.
Sama zamierzam tak zrobić.
Ludzie są naprawdę zaskakujący, nawet z tego, co miało nam służyć i nas rozwijac potrafią zrobić narzędzie totalnego uzależnienia i ogłupienia.
Czy to znaczy, że są głupi ?
Nie wiem.
piątek, kwietnia 19, 2019
chujowi sąsiedzi
Przepraszam, za brzydki tytuł posta. Bo jest brzydki.
Niecały rok temu do domu obok ( brzmi, jak tytył książki) wprowadzili się nowi sąsiedzi.
Nim dom zakupili pokazywałam im wszystko, wpuszczałam do chaty, załatwiłam im nawet graty po innych wyprowadzających się sąsiadach. Niby miało być cudownie.
No właśnie - niby.
Na szalę cudowności położyłam to, że znaleźli naszego zakubionego kota, kiedy byliśmy w Egipcie.
Na szalę cudowności położyłam wesołe uśmieszki i pogaduchy.
Tymczasem na szalę nie cudowności muszę położyć ( ten fakt całkowicie przeważa), że w okresie lęgowym ptaków ( 5 kwietnia 2019) wycięli 15 metrową sosnę. Tak, na sośnie były gniazda i ptaki. Ada uwielbiała je obserwować. Nasze sójeczki.
Już nie ma śladu po drzewie, bo sąsiedzi są bardzo czyści. Wymietli ogród do żywej ziemi.
Nie odzywamy się do siebie od tego wydarzenia.
I już przyjaźni nie będzie.
Jak mawia Martula: "Sąsiad i żona od Boga przeznaczona".
Co jest Twoje to cię znajdzie.
Zawsze bałam się, że za ścianą zamieszka Szyszko. I voila - zamieszkał.
I już nie mam się czego bać.
Brak szacunku dla ptaków, przyrody, chamstwo i chujoza.
Oto moi nowi sąsiedzi.
I lekcja dla mnie - mniej zachwycać się ludźmi.
Mogli poczekać do 15 października, skoro już musieli użyć piły mechanicznej. A nie urządzać radogoską masakrę sikorek. Ale nie zaczekali. A dlaczego, bo są chujowi.
czwartek, kwietnia 04, 2019
Co jeszcze możemy kupić ...?
Jechałam dziś samochodem, słuchajac radia i radiowych reklam, których nie lubię, bo nie lubię w ogóle żadnych reklam. Jednak tuż przed pełną godziną, na każdej stacji słuchacz jest reklamą bombardowany. Nowa toyota, nasza łazienka jak ze snu ... i nagle Iladian Plus Junior - żel intymny dla dziewczynek od 3 roku życia!!! " Higiena intymna od najmłodszych lat".
Co jeszcze będziecie chcieli nam sprzedać?
Może płyn do higieny intymnej dla niemowląt? To pewnie kwestia czasu. Jest dobrobyt, jesteśmy coraz grubsi i coraz mniej ruchliwi i coraz chętniej wydajemy nasze pieniądze.
Iladian dla niemowląt i dla kobiet 40 plus i dla kobiet 90 plus.
Przeprowadziliśmy z Johnem rozmowę o kosmetykach, które tak naprawdę nie dzialają.
Krem na twarz i to by było wszystko, plus mydło i szampon.
Bo jak już zaczniesz nakładać nie wiadomo co - to za chwilę gęba pomarszona bez względu na wiek.
Pod ciężkim makijażem skóra się dusi. Niby nie zatyka porów, ale kto tam wie.
Im mniej tym lepiej. I tak jest ze wszystkim. Z zakupami, z żarciem. Wiec jednak minimalizm.
Ludzie zamiast coraz mądrzejsi są coraz głupsi i zachłanni.
A mnie się już nie chce kupować. Nie chce już nowej szafy. Gdybym dziś umarła to i tak pozostawiłabym po sobie sterty niepotrzebnych rzeczy.
Nie chcę zostawiać po sobie rzeczym, chcę zostawiać dobre wspomnienia i zmiany w świadomości ludzi. Chcę robić rzeczy ważne, nawet jeśli to sprzatanie osiedla i nawet jeśli po czymś takim cała powinnam się wykąpać w iladianie 90 plus.
Nie dawajmy się nabrać reklamom.
Nie potrzebujemy iladianu, a już na pewno nie potrzebuje go nasza 3 letnia córka.
Nie potrzebujemy tych wszystkich kłamstw.
Trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Reklama kłamie. Meblujemy nasze domy po królewsku, po to by nikt nawet tego przepychu nie oglądał, bo już się nie odwiedzamy.
Boimy się wyjść na spacer, bo przy drodze stoją niebezpieczne drzewa, które w każdej chwili moga się na nas zawalić.
To nie drzewa są niebezpieczne, ale nasza nieświadomość jest niebezpieczna.
Rozmawiałam z matkami z klasy mojej Ady. Zabieganie, praca, pieniądze, na nic nie starcza czasu ani sił. Rozumiemy, co jest w ażne w życiu, jak zatrzymujemy się na czyimś pogrzebie i to zrozumienie trwa tylko kilka minut.
A powinno trwać cały czas.
I jeszcze uwaga odnośnie czasu własnie: to nie czas mija .... to my mijamy. Mijajmy więc w poszanowaniu innych i siebie. W dobroci i mądrości.
Zamiast po prostu bezrefleksyjnie konsumując przemijać.
środa, marca 27, 2019
Z kośćmi i krwią
To nie będzie post o wizycie u rzeźnika, choć takowy mógłby się tak właśnie zaczynać.
A może trochę będzie?
Znacie ludzi, którzy cały czas chcą Was widywać? Jeśli nie zadzwonicie przez tydzień, dostajecie smsa "Czemu się nie odzywasz?".
Takie pytanie wzbudza poczucie winy, zaczynacie się tłumaczyć - najczęściej brakiem czasu.
"No nie miałam czasu, lekarz, dekarz, rzeźnik, dziecko, pies, kot, mąż" ( kolejność dowolna).
Oczywiście prawie każdy dziś nie ma czasu.
Najgorsze jednak, kiedy pytanie "Czemu się nie odzywasz" jest zadane z jeszcze jednym zdaniem" A przecież widziałaś się z Renatą ....." ( w podtekście - miałaś więc dla NIEJ czas).
Czemu się więc nie odzywamy do niektórych ludzi? Otóż dlatego, że nie mamy takiej potrzeby. Nie chodzi nawet o deficyt czasu, to znaczy może chodzić, ale jednak na ogół nie chodzi.
Ja się nie dozywam, bo nie mam takiej potrzeby.
Mogę o kimś ciepło myśleć, ale odzywać się nie chcę. Życzę osobie szczęścia i radości, ale nie dzwonię, nie piszę smsów, nie odwiedzam.
To proste. Nie zadawajmy więc ludziom pytań : Dlaczego nie są z nami w kontakcie?". Gdyby chcieli byli by, prawda?
Nie wzbudzajmy w nich poczucia winy.
Nie musimy przyjaźnić się z całym światem .... możemy nadal kochać ludzi. Zresztą pewnie wy o tym doskonale wiecie. To ja jestem nieasertywna i to ja wymyślam wyjaśnienia.
Tylko, że wyjaśnień nie ma.
I nie chodzi o to, że moja pamięć jest krótka, że nie jestem dobrą przyjaciółką. Myślę, że jestem bardzo dobrą przykaciółką, dla przyjaciół.
Nie każdy jest jednak moim przyacielem.
Dziś czeka mnie wyjaśniające spotkanie, szczera rozmowa, dlaczego się nie odzywam.
-Bo chcesz wziąć ze mnie wszystko, nie tylko słowa, ale skórę i kości też i ... sadło. Wszystko, co mam.
Dlatego.
Rozumiesz?
środa, lutego 06, 2019
Urodziny
"Matka może zastąpić wszystkich,
ale nikt nie zastąpi Matki" ( Suspiria)
Cześć Ci urodzinowo
Matko moja jedyna
której nikt mi nie zastąpi
a która zastąpi mi wszystkich
przyjaciół, braci, siostry
nawet kota
Urodziłaś się
urodziłaś mnie
ktoś Ciebie urodził
Kobiety mają moc
czarowną
Niech Twoja czarowna moc
trwa
niech Twoja czarowna moc
rozpuszcza codzienność
niech cały świat się dowie
że tak niezwykle
żyć można
wtorek, lutego 05, 2019
Suspiria ( reż. Luki Guadagnino)- Matka Westchnień
Westchnienie
....
Są
trzy matki.
Trzy matki
noszące łacińskie imiona: Mater Tenebrarum
(Matka Ciemności), Lachrymarum (Łez) i Suspiriorum ( Matka Westchnień).
W filmie
przedstawiona jest specyficzna mitologia ( to remake kultowego horroru Dario Argento z 1977). Każda z Matek jest potężną wiedźmą,
odpowiedzialną za zupęłnie inne rzeczy.
Każda z
aktorek ma w sobie coś przerażającego ; Angela Winkler (Panna Tanner) w swojej czarnej
grzywce i z zatrważającym uśmiechem, Tilda Swinton (Madame Blanc), której twarz potrafi
zabić ( strach i rozkosz mieszają sie tutaj) i na końcu zupełnie genialna w
roli młodej adeptki tańca Dakota Johnson ( Susie Bannion).
Jest taka
scena, kiedy Tilda i Dakota siedzą na przeciwko siebie, przy stole, nic nie
mówią i tylko na siebie patrzą ... i jest w tym czysta czarna magia.
Upraszczając,
do Berlina lat 70 tych przybywa młoda tancerka z Ohio, wychowana tradycyjnie,
ubrana pod szyję, z długimi rudymi włosami. Kiedy tańczy po raz pierwszy
bez muzyki, by się zaprezentowac i zdać egzamin do akademii tańca, słychać
tylko uderzenia - jej stóp o podłogę i oddech. Te odgłosy stanowią podkład
muzyczny do tego dziwnego występu.
-Jak się
czułaś tańcząc? - pyta ją później Tilda - nauczycielka i właścicielka szkoły
-Jakbym się z
kimś pieprzyła - odpowiada chodzaca ruda niewinność.
Chwilę przed
przyjazdem Rudej, do doktora Klemperera ( starego psychiatry), przychodzi mocno zaburzona i cierpiąca
na urojenia uczennica szkoły tańca, Patricia. Mówi o swoich nauczycielkach, że
to "Czarownice, które zabrały jej oczy".
Zachowuje
się, jak głowna bohaterka "Wstrętu" Polańskiego. Jest nieprzytomnie szalona. I
przerażona.
Potem znika.
Lekarz zaczyna jej szukać. Mówi kilka mądrych zdań o religii, jako rodzaju
zbiorowego urojenia. Mówi, że faszyzm też był urojeniem, które udzieliło się
wielu.
Powolutku
sam zaczyna brać udział w urojeniu, czy też prawdzie tego, co dzieje się w
przedziwnych lustrzanych salach szkoły tańca i jej podziemiach.
Niewinny
taniec rudej bohaterki doprowadza inną tancerkę do potwornej, bolesnej śmierci.
W zasadzie trudno na te sceny patrzeć.
Film jest
zrealizowany tak, że nie ma w nim tandety, rażacej w oczy krwi i typowo
horrorycznych zagrywek. Jest mroczny, powolny, mglisty, ciężki. Jest nierealny
i realny równocześnie. Jak stary kult, jak sataniczny obrząd z Biblii La Veya.
Jest w tym
filmie coś pierwotnego, budzącego w widzu grozę. Plemienny taniec prawie nagich
kobiet, …. zachwyca i przeraża jednocześnie. I jest niepokojący.
Martwe oczy Sary, jej połamana noga. Ten film wzbudza dreszcz.
W jednej z
ostatnich scen, większość wiedźm ginie, Ruda przyjmuje w siebie Matkę
Westchnień, jest na to gotowa. Jako Matka Westchnień staje się wrażliwa. Oferuje
Śmierć, ale jako ukojenie.
Starszemu
doktorowi psychoatrii odbiera bolesną pamięć o zaginionej w czasie wojny żonie, mówiąc mu jednak o tym,
jak umarła w obozie z zimna, że się nie bała i że w momencie ostatniego
tchnienia myślała tylko o nim.
Ten moment
mnie osobiście wzruszył.
Matka
Westchnień jest siłą, której już nic nie zatrzyma. Jest dobrem i złem, które
się miesza.
Jest jakąś
tam kultyczną sprawiedliwością.
To film,
który oglądasz ze strachem, z wiarą w magię i moce, o których myślałaś w
dzieciństwie. Możesz odkryć w sobie samej czarownicę, albo uznać to za swoistą
dziecinadę. Wybór jest zawsze Twój.
*Dla mnie kino kobiece ;)
poniedziałek, stycznia 28, 2019
jestem szczęśliwa
jestem szczęśliwa
ale nie z tobą
jestem szczęśliwa
bo jestem
bo za oknem las
w domu matka
w domu córka
w domu koty
jestem szczęśliwa
bo piszę
bo przyaciele
bo tęsknię
bo muzyka mi przypomina
kogoś zupełnie innego
28 stycznia 16:27
poniedziałek, stycznia 21, 2019
Do zobaczenia ....
Mieliście tak kiedyś, że wchodzicie do teatru, kina, gdziekolwiek i nagle tam wyrasta przed Wami postać, którą znaliście, t a w ł a ś n i e o s o b a . Gdybyście spotkali ją kiedyś, za czasów waszej bliskości, to rzucilibyście się jej na szyję z wielką radością i być może nawet od razu zmienilibyście plany, byle tylko pobyć r a z e m.
Tymczasem mineło parę lat, bliskość się rozmyła, została zapomniana, choć trudno, od tak zapomnieć bliskich sercu ludzi.
I wchodzicie do tego (niech będzie) kina i ona tam stoi.
I zamiast rzucić sie i uściskać ..... to zatrzymujecie się i zastanawiacie: - Czy mnie widziała? Gdzie mogę się schować? Co mam teraz zrobić? Czy podejść?
Zamiast tego jednak, odwracacie się, licząc że Was nie zauważy ....
Myślicie sobie - wygląda, jak wtedy. Nic sie nie zmieniła.
I myślicie sobie: a ja pewnie jestem odmieniona, jestem gruba i stara .... i dziś wygladam niewyjściowo ...... i choćby dlatego podejść byłoby niewygodne, niefortunne. Niewłaściwe.
I kiedy już siedzicie w tym kinie, w trzecim rzędzie .... to trzymacie w ręku telefon i chcecie wysłać tej osobie wiadomość: "Jestem w tym samym kinie". "Jestem obok".
Ale nie robicie tego. Los dał wam szansę się spotkać. Nie wykorzystaliście jej. Chwila przeminęła, jak to z chwilami bywa.
Już się tego wieczora nie spotkacie przypadkowo.
Może przy innym ogniu, w inną noc ....... a może nie.
Do zobaczenia ..... Old Friend ................
( I feel sad).
wtorek, stycznia 15, 2019
Jak walczyć z mową nienawiści? - Nie używać jej.
Jeśli nie zgadzasz się z mową nienawiści, nie używaj jej.
Nie używaj jej nawet w stosunku do ludzi, których zachowania potępiasz.
Nie mów o Innych, że to ich wina, że doprowadzili do takiej sytuacji.
Ucz o tym, czym jest nacjonalizm .... i pokazuj przykłady, gdzie zaprowadził ludzi: do komór gazowych w Oświęcimiu, do Srebrenicy i masakry w Jugosławii, wreszcie do ludobójstwa w Ruandzie ..... Potwornych przykładów jest wiele.
Mówmy o tym, do czego prowadzi nacjonalizm i stawianie jednego narodu/ nacji nad innymi.
A prowadzi do tego ZAWSZE.
Nie ważne, czy odczłowieczymy Żydów, Tutsi, czy Albańczyków z Kosowa .... łatwo jest zabić tego odczłowieczonego, bo nie zabija się wtedy człowieka, ale " coś". Kukłę, karalucha, patałacha .... wesz ..... Tyle, że każdy człowiek jest naszym bratem, a nie wszą, nie kukłą.
Wydawało się, że II Wojna Światowa była niedwano, jeszcze mniej odległa jest wojna na Bałkanach ....
Nie fundujmy sobie, swoim rodzicom, swoim dzieciom nacjonalizmu. Pozwólmy ludziom jednoczyć się wokół innych idei.
Nie mówiąc głośno o tym, czym jest nacjonalizm, faszyzm i do czego prowadzi - możemy doprowadzić do rzezi, do ludobójstwa, do bardzo wielu śmierci.
Nauczmy się tej definicji: Nacjonalizm - interes własnego państwa uważa za nadrzędny wobec interesu jednostki, grupy społecznej, przedkłada interes własnego narodu nad interesami innych narodów. Jego skrajną odmianą jest szowinizm ( skrajnie wroga postawa wobec mniejszości narodowych i innych narodów). "Według nacjonalistycznej interpretacji historii świat był i jest areną walk pomiędzy różnymi narodami, z których tylko najsilniejsze mają prawo do przetrwania." ( wikipedia: nacjonalizm). Wg ideii nacjonalistycznej naród to etniczna wspólnota krwi - co już mocno zbliża tę ideę do rasizmu.
Faszyzm: "nazwa masowych ruchów polit., takze ideologii, o skrajnie nacjonalistycznym charakterze, zmierzajacych do zdobycia wladzy i stworzenia totalitarnego panstwa". (necior).
Czy ktokolwiek z nas naprawdę chce żyć w państwie skrajnie nacjonalistyczym, w państwie totalitarnym? Zapytajcie o to swoich rodziców, zapytajcie dziadków.
W takim świecie jednostka się nie liczy. Czy Wy, którzy sympatyzujecie z nacjonalizmem, chcecie sami się nie liczyć?
Zdjęcia z Ruandy ....
I z Oświęcimia ......
To wszystko twarze .... nacjonalizmu .....
piątek, stycznia 11, 2019
Genialna Przyjaciółka Eleny Ferrante
Dawno już nie czytałam taaakiej książki. Poruszyła we mnie wszelkie możliwe struny, zrodziła w głowie pytania o to, jacy jesteśmy, a przede wszystkim, jaka jest główna bohaterka ksiązki- Lina Cerullo. Czy Lina jest genialna, czy Lina jest dobra .... czy Lina jest po prostu zwyczajna i tylko w oczach swojej przyjaciółki zdaje się urastać do rangi heroicznej bogini.
Dwie małe dziewczynki żyją ramię w ramię w okropnej dzielnicy na przedmieściach okropnego Neapolu lat 60 tych. Kobiety sa bite regularnie przez mężów, którzy mają nad nimi władzę absolutną. Męzczyźni namiętnie kobiety zdradzają, ale im samym nie pozwolą wychodzić bez eskorty.
To świat nieprzyjazny kobietom, a co dopiero małym dziewczynkom. Świat w którym powoli zaczyna działac mafia, rodzi się rebelia i ciagoty rewolucyjne. Świat, w którym głęboko oddycha faszyzm i faszyści. Dzięki książce poznajemy pięćdziesiąt lat z życia Włoch i Włoszek, bo narratorką i autorką książki " Genialna przyjaciółka" jest Włoszka - Ellena Ferrante.
W książce od samego poczatku odnalazłam siebie, nie w jakiejś konkretnej postaci, ale w wielu postaciach. Klimat Neapolu lat 50tych przystaje ładnie do klimatu Łodzi lat 80 tych i mojego podwórka, na którym działy się rzeczy najdziwniejsze, najstraszniejsze i najpiękniejsze.
Były dzieci, dzieci i ryby głosu nie miały, byli dorośli, którzy pilnowali nas i olewali nas i bili nas, kiedy uznali, że zaszła taka potrzeba. Były miłostki i zdrady, zabójstwa, samobójstwa i przypadkowe śmierci. Były przejechane przez nieliczne samochody psy i były wozy z końmi, wożące wegiel po ulicy.
Podwórko - studnia i dzielnica z książki to dla mnie to samo. I to, że wszyscy moi przyjaciele z dzieciństwa, jak jeden mąż w wieku 18 lat wychodzili za mąż albo żenili się, rodzili dzieci i szli do pracy. Zawsze do podobnej: po szkole handlowej - do sklepy spożywczego albo mięsnego. Po samochodówce - do warsztatu. Można było iść jeszcze " na fryzjerkę" i na budowę.
Wybór był niewielki w latach 80tych, jak się pochodziło z rodziny robotniczej.
A na moim podwórku w s z y s c y pochodzili z rodzin robotniczych. Wszyscy .... oprócz mojej matki i mnie. Na pewnie 200-300 osób zamieszkujących podwórko, tylko moja matka miała wyższe wykształcenie. Była anuczycielką, a ja byłam córką nauczycielki.
Nie miała imienia, ani nazwiska, ale miała swoje stanowisko.
Wychowywałam się więc, jak wszyscy inni i wszystko miałam, takie jak inni, łzy, zadrapania, kopniaki, chleb z cukrem i mało ciuchów. Miałam wszy, kiedy inni je mieli i chodziłam z dzieciakami na półkolonie z TPD do małego mlecznego baru, w którym były karaluchy.
Jedyna różnica, jaka między nami istniała, ale niewidoczna dla oczu, to pewność mojej matki, że ja pójdę do liceum, a później na studia. Że nie ważne, gdzie się wychowuję, nie ważne z kim się przyjaźnię - ja będę miała wykształcenie.
Na moim pdowórku wykształcenie nie miało żadnego znaczenia, i tak było wiadomo, że nikt go nie zdobędzie.
Ale budziło szacunek i o ile nikt nie szanował bardziej mnie, to ludzie szanowali bardziej moją matkę, właśnie dlatego, że uczyła w szkole. Jak zrobiła coś głupiego, a oczywiście robiła wiele głupich rzeczy, to sąsiedzi dziwili się - ale jak to, przecież to nauczycielka!?-
W podstawówce wszyscy byliśmy totalnie równi. Później ja, jako jedyna poszłam do liceum.
Nadal byliśmy równi, ale nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Miałam nowych znajomych spoza podwórka, z mojego LO.
W tamtym czasie wyjechałam też .... co było w mojej dzielnicy absolutnie niemożliwe daleko za granicę. Ojciec ( kurde zapomniałam, że mój ojciec był wtedy juz naukowcem, a później został profesorem) zabrał mnie do Kuwejtu.
W moim życiu zaczeły się więc dziać rzeczy absolutnie niemożliwe w mojej dzielnicy. Większość dzieciaków, wtedy już nastolatków, z którymi dorastałam, nie widziało nawet polskiego morza, czy gór.
A ja wyjechałam uczyć się w międzynarodowej szkole ....
Nie czułam się z tego powodu lepsza. Czułam się z tego powodu dziwnie.
Bo brakowało mi bardzo podstawowej rzeczy, pewności siebie. Kiedy ktoś mnie spotykał i ze mną rozmawiał, to myślał, że jestem takim " bananowym dzieckiem" , co to wszystko ma, a ja w tym czasie wstydziłam się przed kolegami ze szkoły czarno białego telewizora i nie pozwalałam go matce włączać, gdy ktoś do mnie przychodził.
Pochodziłam z moich slamsów. Moje mieszkanie wyglądało, jak slams. I kiedy porywał mnie inny świat, nie wiedziałam, jak się odnaleźć, nie w tym świecie ale w swoim własnym swiecie domowym.
Czy mam się go wstydzić? W jakimś sensie się go wstydziłam, w jakimś byłam z niego dumna.
Moje życie to sporo wstydzenia się za rzeczy, na które nie miałam żadnego wpływu. Najpierw - wstyd, że jako jedyne dziecko w klasie w podstawówce nie mam ojca. Że mój ojciec nie umarł, nie uciekł, ale że nigdy nawet nie był mężem mojej matki. Takie rzeczy nie miały miejsca nawet w naszej dzielnicy. Wtedy jeszcze małżeństwo było rzeczą ważną. Myślę, że gdybym nieszkała na wsi, jako bękart jadłabym razem z psami. Nikomu jednak w mojej dzielnicy nie przeszkadzało, że byłam bękartem.
Prawdopodobnie opowiadałam, że matka miała z ojcem ślub i że się rozwiedli.
Zdobyłam wykształcenie, chociaż zamiast iść na łatwiznę filozofię, lepiej zrobiłabym wybierając polonistykę, albo reżyserię. Te rzeczy mnie pasjonowały.
Po filozofii, zrobiłam się wygadana, oczytana i wydawało mi się, że mądrzejsza od wszystkich.
Dzięki temu poznałam kilku mądrych i fajnych facetów, którzy byli w moim życiu krócej lub dłużej.
Dzięki temu, że byłam inteligentna zakochał się we mnie przez internet John, mój obecny mąż.
W tym sensie wykształcenie zabrało mnie z miejsca w mojej ubogiej dzielnicy i umieściło tu gdzie teraz jestem - w ładnym domu przy lesie.
Wykształcenie nie dało mi jednak większej pewności siebie, bo pewność siebie nie jest chyba uzależniona od wykształcenia, jest cechą którą się ma lub, której się nie ma.
Czytając Ferrante, cały czas czułam, że książka jest mi bliska, bo opisuje pewien mechanizm. Nie wiedziałam tylko, w jakim celu go opisuje.
Najpierw wydawało mi się, że wykształcenie umożliwa wyrwanie sie z biedy, nawet jeśli człowiek pochodzi mówiac językiem książki z plebsu i to właśnie przydarza się głownej bohaterce Lenie Greco.
Co jednak, kiedy pomimo genialnego umysłu, jaki zdaje się mieć Lina, osoba nie idzie na studia, nie idzie do liceum. Kiedy to wszystko gaśnie, rozmywa się. Co, kiedy jesteś bardzo zdolna, ale nie jesteś wytrwała? Brak wytrwałości zaprzepaszcza wysiłek i nie daje rezultatów.
Lina i Lena żyją zupełnie inaczej, ale na końcu swojej drogi są w jakimś sensie w tym samym miejscu, obie w depresji, obie samotne. W starości nasze nawet największe osiągnięcia blakną i zaczynamy się rozmywać i profesor i lekarka i nauczycielka i sprzataczka.
Znikamy bez względu na nasze osiągnięcia, przeżyte szcześcia i przeżyte tragedie. Nikt już o nas nie pamięta. Nikt już nie pamięta naszych zabawek lalkami, naszych upadków na rowerach i upadków w życiu. Naszych smutków, naszych strat, wreszcie naszych sukcesów.
Może Lina w swojej genialności wiedziała o tym od początku. I dlatego nie dzieliła ambicji Leny.
A może nie wiedziała o niczym, bo tylko w oczach Leny była geniuszem, który w wieku 6 lat pisał już skomplikowane wyrazy.
Książka nie odpowiedziała na moje pytanie. Dziś muszę ją obgadać z moją matką i może zrozumiem więcej. Bo rozumiejąc więcej z tej książki zrozumiem więcej z siebie. W tym własnie upatruję jej genialną, genialną moc.
sobota, grudnia 15, 2018
W jedności siła
Z jakiegoś powodu nasi dziadowie byli ludźmi honorowymi, dla których dane słowo, było jak podpisana umowa, a Przyjaźń i Braterstwo miały posmak krwi, która nie idzie w piach, ale rozpływa się w sercu i ogrzewa nie tylko ludzi, ale cały świat.
Kiedy ruszamy ze Szlachetną Paczką, to nagle okazuje się, że stajemy w obliczu sytuacji, które nas przerastają : trzeba wnieść szafę na czwarte piętro, trzeba błyskawicznie się zorganizować, zdecydować, poprosić o pomoc Innych. I tu jest pogrzebany pies - bez pomocy Innych, ich spontanicznej chęci wzięcia udziału - nic by się nie udało.
Kiedy okazało się, że do samotnej mamy opiekującej się obłożnie chorą matką przyjadą dwa łóżka piętrowe ( razem 10 paczek mebli) i że producent owszem te meble przywiezie, ale ich już nie wniesie i nie skręci, a skręcanie jednego łóżka - jak wyszło w praktyce to 6 godzin, przy udziale dwóch chłopa minimum - stanęliśmy przed sytuacją niespodziewaną i przerastającą.
Okazało się, że niewiele osób ma czas, nie wiadomo o której łóżka zostaną przywiezione, a przecież mamy prace, dom, dzieci, żony, koty, psy etc etc.
Pospolite ruszenie i voila - nagle jest Martula, Kaczor, Adrian, Johnica ...... i sprawa jest załatwiona, z bólem i po wielogodzinnym trudzie.
Jedno wyro stoi, dzieci sie cieszą, w małym jednopokojowym mieszkaniu z turystyczną toaletą na środku pokoju, mają wreszcie swój azyl.
Dziś, w sobotę Wiesia, nasza wolontariuszka ściągnęła przyjaciela wiele kilometrów, do Łodzi i sama z nim złożyła drugie łóżko.
Wystarczyło się uruchomić, wystarczyło chcieć pomóc ..... i to jest wyjątkowe. W jedności siła.
Jak jest braterstwo - jak traktuje się innych, jak swoich to nagle można WSZYSTKO.
Dlatego warto tak podchodzić do drugich, nie człowiek człowiekowi wilkiem i zarazą, ale człowiek człowiekowi bratem i miłością.
Można? Można.
Dziękuję za takich ludzi wokół mnie. Za honorowych, chętnych do poświecenia.
Za to, że mają wszystkie te wartości, które niby wyginęły. Otóż wszem i wobec, oznajmiam wam - że nie wygineły. Są!
Wesołych Świąt Bratcia, Siostry, Bracia Mniejsi i Więksi, Drzewa i Krzewy, Morza i Kamienie.
Wesołych Wszechświecie !
Kiedy ruszamy ze Szlachetną Paczką, to nagle okazuje się, że stajemy w obliczu sytuacji, które nas przerastają : trzeba wnieść szafę na czwarte piętro, trzeba błyskawicznie się zorganizować, zdecydować, poprosić o pomoc Innych. I tu jest pogrzebany pies - bez pomocy Innych, ich spontanicznej chęci wzięcia udziału - nic by się nie udało.
Kiedy okazało się, że do samotnej mamy opiekującej się obłożnie chorą matką przyjadą dwa łóżka piętrowe ( razem 10 paczek mebli) i że producent owszem te meble przywiezie, ale ich już nie wniesie i nie skręci, a skręcanie jednego łóżka - jak wyszło w praktyce to 6 godzin, przy udziale dwóch chłopa minimum - stanęliśmy przed sytuacją niespodziewaną i przerastającą.
Okazało się, że niewiele osób ma czas, nie wiadomo o której łóżka zostaną przywiezione, a przecież mamy prace, dom, dzieci, żony, koty, psy etc etc.
Pospolite ruszenie i voila - nagle jest Martula, Kaczor, Adrian, Johnica ...... i sprawa jest załatwiona, z bólem i po wielogodzinnym trudzie.
Jedno wyro stoi, dzieci sie cieszą, w małym jednopokojowym mieszkaniu z turystyczną toaletą na środku pokoju, mają wreszcie swój azyl.
Dziś, w sobotę Wiesia, nasza wolontariuszka ściągnęła przyjaciela wiele kilometrów, do Łodzi i sama z nim złożyła drugie łóżko.
Wystarczyło się uruchomić, wystarczyło chcieć pomóc ..... i to jest wyjątkowe. W jedności siła.
Jak jest braterstwo - jak traktuje się innych, jak swoich to nagle można WSZYSTKO.
Dlatego warto tak podchodzić do drugich, nie człowiek człowiekowi wilkiem i zarazą, ale człowiek człowiekowi bratem i miłością.
Można? Można.
Dziękuję za takich ludzi wokół mnie. Za honorowych, chętnych do poświecenia.
Za to, że mają wszystkie te wartości, które niby wyginęły. Otóż wszem i wobec, oznajmiam wam - że nie wygineły. Są!
Wesołych Świąt Bratcia, Siostry, Bracia Mniejsi i Więksi, Drzewa i Krzewy, Morza i Kamienie.
Wesołych Wszechświecie !
wtorek, listopada 20, 2018
Szlachetna P.
Pan January ( niezłe imię, tak na boku, naprawdę niezłe, na Januarego mówi się po prostu Jan). Pan Dżenuary od 10 lat mieszka sam, jest osobą niewidomą. 10 lat temu zmarła jego żona. Wcześniej, kiedy jeszcze widział pracował, jako mechanik samochodowy. Czterdzieści lat tyrał. Teraz chociaż nie widzi, potrafi wiele rzeczy sam naprawić, cieknący kran, taka z niego jest złota rączka. Pomaga mu sąsiad z bloku obok. I pomagała pani Grażyna z PCK. Tylko, że po 9 latach pomagania zniknęła i przestała przechodzić z dnia na dzień. Pan January bardzo to przeżył, bo przywiązał się do niej. Jak wracali z ryneczku, to szli razem na lody. O tych wypadach wspomina z nostalgią. On ma dużo historii do opowiedzenia, tylko brakuje kogoś, kto by wysłuchał. A taki jest w tej swojej samotności i niepełnosprawności dowcipny. "Ile ja mam lat? He he he, proszę pani tyle się nie żyje".
W tym samy mieszkaniu jest od 1965 roku. Nadal na podłodze płytki pcv, takie się wtedy zakładało.
Taka kawa z mlekiem te pecefałki. I segment też z lat siedemdziesiątych. Kryształowa popielniczka, chociaż pan January nie pali. Sąsiad zapali sobie przy oknie, jak przyjdzie.
"Taki sąsiad, jak pan, to skarb" - mówię i sąsiad się rumieni, a do pana Januarego opisuje mnie i Sylwie, drugą wolontariuszkę, moją imienniczkę: "Fajne te panie przyszły, ale dla nas za wysokie".
Pan January ma renty 1200 zł, jak odejmie opłaty, leki i opiekunkę PCK ( 150) to pewnie mu zostaje 200złotych na miesiąc na życie, albo mniej.
Pan January to rodzina z dziś.
Pani Kasia ma 46 lat wygląda na 100. Mieszka razem z mężem w starej kamienicy na parterze. Obydwoje chorują psychicznie i mają stwierdzoną niepełnosprawność. Podłoga ma ze sto lat, nie nadaje się do odnowienia, na deskach leżą kawałki płyt pilśniowych żeby dało się przejść.
Ściany są czarne od sadzy, w domu zimno, mała kananko nie ogrzeje wysokiej na 4,5 metra jednej izby.
"Pani Kasiu, może zimowa kurtka dla pani jakaś, co? " - dopytuję.
"Nie, nie trzeba, mam kurtkę, ludzie dobre rzeczy wyrzucają, to jak chodzę zbierać puszki, to sobie wezmę i mam".
Jest 21 wiek, państwo w centrum Europy. Chorym ludziom ktoś pozwala tak żyć. Pani Kasia sama sobie nie pomoże, nie ma pojęcia, jak o siebie walczyć. Żeby tylko udało się znaleźć drewno i trochę tą izbę dogrzać zimą.
Pani Kasia to też rodzina z dziś.
Z wczoraj, chcecie usłyszeć o wczoraj?
Wczoraj byłam głodna , najczęściej nikt nie częstuje nas żarciem, jak przychodzimy na wywiad, czasem herbatą.
7 letnia Ola z ciężką chorobą genetyczną przyniosła mi menu i mogłam wybierać: rurki z kremem, babeczki z serem i dżemem, nawet koktail. Przyniosła mi swoje muszle. " Ja kocham muszlę" - pwoiedziałam, bo taka jest prawda, a wtedy Ola od razu doniosła taki mały koszyczek wypełniony muszlami powiedziała: "To dla Ciebie, bo lubisz muszelki".
Jakie miała marzenia: "Żeby babcia wyzdrowiała" . Babcia ma raka szyjki macicy i jest w stanie agonalnym w szpitalu.
Gdybym umiała spełniać rzyczenia tych Ludzi .... gdyby ktokolwiek umiał .....
Wczoraj była też pani Anna, wychowująca 16 letnią córkę z porażeniem mózgowym, opiekująca się też starą teściową, obiecała że się nią zaopiekuje mężowi, w czerwcu, na łożu śmierci, kiedy umierał na raka.
Córka Pani Anny miała ze względu an swoją niepełnosprawność, dowozy do szkoły, ale sama z nich zrezygnowała, bo chce być, jak inne dzieciaki, chce być samodzielna. I chce być weterynarzem. Kocha zwierzęta.
Czasami chce mi się płakać, ale oczywiście płacz nic tu nie pomoże. Ani żal.
Pomóc może Szlachetna Paczka. Odrobinę Ludzi uradować ( uraDować, nie uraTować) i odciążyć.
I dlatego choć to już 6 rok, to w tym roku w Paczkę wierzę jeszcze bardziej.
Jeszcze mocniej.
Niech komuś tej zimy będzie ciepło, niech ma piec, niech ma węgiel, niech przeczyta ulubioną książkę, niech ma lepszą poduszkę na wózek, niech ma nową szafę.
Niech ma co jeść.
Amen
W tym samy mieszkaniu jest od 1965 roku. Nadal na podłodze płytki pcv, takie się wtedy zakładało.
Taka kawa z mlekiem te pecefałki. I segment też z lat siedemdziesiątych. Kryształowa popielniczka, chociaż pan January nie pali. Sąsiad zapali sobie przy oknie, jak przyjdzie.
"Taki sąsiad, jak pan, to skarb" - mówię i sąsiad się rumieni, a do pana Januarego opisuje mnie i Sylwie, drugą wolontariuszkę, moją imienniczkę: "Fajne te panie przyszły, ale dla nas za wysokie".
Pan January ma renty 1200 zł, jak odejmie opłaty, leki i opiekunkę PCK ( 150) to pewnie mu zostaje 200złotych na miesiąc na życie, albo mniej.
Pan January to rodzina z dziś.
Pani Kasia ma 46 lat wygląda na 100. Mieszka razem z mężem w starej kamienicy na parterze. Obydwoje chorują psychicznie i mają stwierdzoną niepełnosprawność. Podłoga ma ze sto lat, nie nadaje się do odnowienia, na deskach leżą kawałki płyt pilśniowych żeby dało się przejść.
Ściany są czarne od sadzy, w domu zimno, mała kananko nie ogrzeje wysokiej na 4,5 metra jednej izby.
"Pani Kasiu, może zimowa kurtka dla pani jakaś, co? " - dopytuję.
"Nie, nie trzeba, mam kurtkę, ludzie dobre rzeczy wyrzucają, to jak chodzę zbierać puszki, to sobie wezmę i mam".
Jest 21 wiek, państwo w centrum Europy. Chorym ludziom ktoś pozwala tak żyć. Pani Kasia sama sobie nie pomoże, nie ma pojęcia, jak o siebie walczyć. Żeby tylko udało się znaleźć drewno i trochę tą izbę dogrzać zimą.
Pani Kasia to też rodzina z dziś.
Z wczoraj, chcecie usłyszeć o wczoraj?
Wczoraj byłam głodna , najczęściej nikt nie częstuje nas żarciem, jak przychodzimy na wywiad, czasem herbatą.
7 letnia Ola z ciężką chorobą genetyczną przyniosła mi menu i mogłam wybierać: rurki z kremem, babeczki z serem i dżemem, nawet koktail. Przyniosła mi swoje muszle. " Ja kocham muszlę" - pwoiedziałam, bo taka jest prawda, a wtedy Ola od razu doniosła taki mały koszyczek wypełniony muszlami powiedziała: "To dla Ciebie, bo lubisz muszelki".
Jakie miała marzenia: "Żeby babcia wyzdrowiała" . Babcia ma raka szyjki macicy i jest w stanie agonalnym w szpitalu.
Gdybym umiała spełniać rzyczenia tych Ludzi .... gdyby ktokolwiek umiał .....
Wczoraj była też pani Anna, wychowująca 16 letnią córkę z porażeniem mózgowym, opiekująca się też starą teściową, obiecała że się nią zaopiekuje mężowi, w czerwcu, na łożu śmierci, kiedy umierał na raka.
Córka Pani Anny miała ze względu an swoją niepełnosprawność, dowozy do szkoły, ale sama z nich zrezygnowała, bo chce być, jak inne dzieciaki, chce być samodzielna. I chce być weterynarzem. Kocha zwierzęta.
Czasami chce mi się płakać, ale oczywiście płacz nic tu nie pomoże. Ani żal.
Pomóc może Szlachetna Paczka. Odrobinę Ludzi uradować ( uraDować, nie uraTować) i odciążyć.
I dlatego choć to już 6 rok, to w tym roku w Paczkę wierzę jeszcze bardziej.
Jeszcze mocniej.
Niech komuś tej zimy będzie ciepło, niech ma piec, niech ma węgiel, niech przeczyta ulubioną książkę, niech ma lepszą poduszkę na wózek, niech ma nową szafę.
Niech ma co jeść.
Amen
wtorek, października 30, 2018
Pomarańczowy wieczór
Niech błogosławieni będą wszyscy w wigilię Samhain .... starego święta, w które to sama Śmierć odwiedza ludzi i biada tym, którzy się nie przebiorą i nie udadzą, że już " el muerto".
Lubię to mroczne święto, polubiłam je w Irlandii, skąd się wywodzi.
Jest radosne, ekscytujące, pomarańczowe. Może Śmierć ma taką właśnie aurę.
Dziś żegnaliśmy Matkę naszego przyjaciela z Paczki. Chłopak jest taki młody i ta Matka też była młoda. Osierociła czworo dzieci.
Ziemię wypełniają ludzkie sieroty.
Ziemia to sierociarnia.
Ludzkie sieroty powracają wprawdzie w ramiona Matki i to jest dobre. Z ramion ludzkich matek w ramiona Matki Ziemi.
Tęsknie za tymi, których już nie ma. W ten piękny, jesienny, pomarańczowy wieczór.
English version:
May everyone be blessed on Samhain's eve .... an old holiday, in which Death itself visits people and woe to those who do not dress up and do not pretend that they are "el muerto".
I like this dark festival, I liked it in Ireland, where it came from.
It is joyful, exciting, orange. Maybe Death has such an aura.
Today, we said goodbye to the mother of our friend from Parcel. The boy is so young and this mother was young too. She orphaned four children.
Earth is filled with human orphans.
Earth is an orphanage.
Human orphans return to the arms of the Mother, and this is good. From the arms of human mothers to the arms of Mother Earth.
I miss those who are no more. In this beautiful, autumnal, orange evening.
sobota, września 08, 2018
Czego nie lubię, a co lubię w codzienności
Lubię w codzienności, że jest i że ja jestem. To taka najprostsza i najtrudniejsza forma egzystencji.
Codzienność jest nudna. No chyba, że żyje się w jakimś miłosnym uniesieniu, ale miłosne uniesienia nie trwają wiecznie.
Ile razy można cieszyć się z wyjścia na basen? Basen może być codziennością.
Ile razy ze spaceru? Okay, ja ze spaceru chyba zawsze się cieszę, bo jednak każdy spacer jest inny i coś może się na nim wydarzyć.
Na basenie niby też. Jak byłam miesiąc temu, pani w bufecie powiedziała, że kobiety powinny w pewnym wieku skupiać się na sobie, jak już wyrychtują i odchowają swoje rodziny, to to jest taki czas dla nich i że powinny z tego czasu korzystać.
Mądre to było, i nie takie oczywiste.
Nie lubię w codzienności, że mnie tak nudzi.
A łatwo w nią wpaść i w niej utonąć.
Szczególnie, jak rodzina, którą masz jest osiadła i z codzienności zadowolona. Praca, sen, gotowanie, praca, sen, gotowanie, praca, sen gotowanie.
Ok, ja po prostu jestem znudzona moją codziennością. Powinnam się nią zachwycać. Że jednak tak fajnie, że zdrowo i tym się zachwycam, tym naprawdę tak i każde spotkanie z matką traktuję, jak niezwykłą przygodę, bo i taką przygodą jest. Moja matka jest fascynująca i mogę jej powiedzieć o wszystkim. Więc jej mówię. Ale najgorsze jest wtedy, kiedy NIE MAM O CZYM jej opowiadać. To znaczy, że "to i sram to ..... że obiad i że to i tam to".
Ale ja lubię opowiadać Jej rzeczy ciekawe, które przydarzają się mnie.
Lubię codzienność z Adą. Bo każda z nią rozmowa jest podróżą do innego świata. Świata dziecka.
Lubię codzienność z nowym kotem - Didi. Didi jest wdzięczna i dobra i otwarta.
Lubię codzienność, kiedy czuję moje serce. Kiedy jest dreszcz, kiedyś mówiłam TRZASK.
Lubię codzienność, która otwiera mi oczy i lubię, kiedy oczy które lubię, lubią mnie.
I lubię, że to może mnie zgubić.
A nie lubię codzienności w samotności.
Choć lubię samotność samą w sobie.
Nie lubię, kiedy tylko we śnie czuję się tak, jak chciałabym się czuć.
Kiedy w moim łóżku na Zgierskiej pod żółtym patchworkiem czeka na mnie on. Ale to nie jest prawda, to jest senność.
Nie lubię, kiedy śni mi się, że jest tak ciepło, że moja skóra rozpływa się w bliskości, albo że za chwile się rozpłynie.
Nie lubię w codzienności, że nie chce mi się wracać do domu.
Lubię w codzienności, że mam ten dom. Tzn nie w sensie posiadania.
Że jest miejsce, do którego nie chcę wracać.
Że może któregoś dnia zechcę. Bo chcę, żeby mi się do domu wracać chciało.
Tyle.
wtorek, czerwca 05, 2018
Kolorowe ludzie czyli kolorowi ludzie
Znasz kolorowych ludzi?
Ja znam.
Poszukaj takich ludzi, naprawdę warto
( nie, to nie będzie wiersz).
Wchodzi taki kolorowy do pokoju i widzisz, a raczej czujesz - energię.
Najczęściej kolorowy jest nieumalowany ( kolorowa).
Ubrany w dziwne ciuchy, spódnica w kocie uśmieszki i rozciągnięty podkoszulek.
Włosy wcale nie ułożone, mogą być w naturalnym kolorze, ale nie muszą.
Oczy też nie podkreślone niczym i bez sztucznej ( śtucznej rzęsy).
Usta duże, małe, ale nieumalowane. Uśmiech najczęściej prze-szeroki, jak nogi w tureckim szpagacie.
Z dystansem, z mądrością wewnętrzną, z czymś takim bardzo ładnym w środku i emanacja tego ładnego ze środka, odbija się na facjacie kolorowej osoby ( nie, to nie jest o ludziach o innym kolorze skóry, to jest po prostu o wszystkich ludziach z pewną energią, ok?).
Kolorowi ludzie mają najczęściej zdrowe ciała, bo żyją w zgodzie z sobą, przyrodą i wiedzą, że zostali stworzeni do natury.
Nawet jeśli palą fajki, to nadal wiedzą, że zostali stworzeni do natury i nie zostawiają po sobie petów na plaży.
Niektórzy piją od 14 lat, inni wcale nie piją.
Są zabawni, taka sól tej ziemi, pięknej Matki.
Obok kolorowych ludzi są też ludzie bez koloru. Ludzie bez koloru są wewnętrznie smutni, wymęczeni przez życie, nawet jeśli są młodzi. Myślą przede wszystkim o codzienności i o kłopotach. Widzą problemy wszędzie. Cechuje ich brak energii.
Szarość, emanacja szarości. I nie chodzi o to, że to są źli ludzie, absolutnie nie. To mogą być bardzo dobrzy ludzie i może to nawet nie jest ich wina, że są szarzy .... Może tacy się urodzili i nic nie mogą na to poradzić.
Szarości, jak ta - nie da się z siebie zmyć.
Wdzięk i swoboda i radość życia jest u ludzi kolorowych cechą dominującą. Jest ich wielkim szczęściem, bo tacy po prostu są. Zachwycający.
Miałam okazję spędzić ostatni weekend w takim towarzystwie.
Energia buzowała. Oczy spotykały się naprawdę, aż przechodził dreszcz i zapierało dech.
Takie rajskie towarzystwo, towarzystwo rajskich ptaków. Po śmierci chciałabym w takim bywać.
I za życia też.
Kolorowi ludzie otwierają Cię, dotykają, przytulają się do ciebie i nawet, jak jest CISZA, to w tej ciszy słyszysz odgłos lasu, jeziora i ptaka. Szum wiatru. Noce w takim towarzystwie są gorące.
Przesycone prawdą.
Fajnie jest być kolorowym człowiekiem i fajnie jest być z kolorowymi ludźmi.
Powinniśmy wszyscy przenieść się na inną planetę. Taką Nową Ziemię, szacunku, prawdy i przyjaźni. Utopijne, wiem. Takie " Imagine" Imagine all the people living life in Peace.
Wyobraź sobie wszystkich ludzi żyjących w pokoju.
Dziękuję Wam za ten weekend. Moja dusza szaleje ze szczęścia, bo Was poznałam.
Amen(t).
poniedziałek, maja 21, 2018
Dla wszystkich którzy pomagają mi pomagać a w szczególności dla Lusindy
Jesteś gwiazdą na moim niebie
i słońcem
i drzewem w moim ogrodzie
Jesteś kwiatem który zasadziłam
i pielęgnuję
i ślimakiem
którego bezpiecznie przenoszę
Pomagasz mi pomagać
Pomagasz mi
Wśród całej tej obojętności
która tylko o sobie
Wśród tej pustyni miłości do brata
Jesteś moim ogrodem
Ogrodem Świata
piątek, kwietnia 27, 2018
Koniec końców
Śniło mi się, że mnie przepraszasz
a ja przecież żyję
mnie nie przepraszaj
mnie tylko częściej odwiedzaj
niech wszystko będzie już tylko magiczne
tylko magiczne i nie z tego świata
bo od początku takie było
niech nie ma końca
niech to nie będzie koniec
niech ten koniec nie będzie końcem
koniec końców
byłeś
koniec końców
jestem
dopóki jestem
pamiętam
dopóki jestem
jesteś
... może
bał Tyckie
... może
czer Wone
to moje ulubione
Subskrybuj:
Posty (Atom)