piątek, września 23, 2005

BROKEN FLOWERS .... by JARMUSCH

Broken Flowers

Nic się nie dzieje – po pierwsze .... ale czasami tak jest, że nic się nie dzieje i to jest dobre. Ale w tym przypadku to NIC NIE DZIANIE jest nijakie.

A nijakość jest pejoratywna zawsze. Jakkolwiek to ja nadaje koloryt rzeczom które widzę i często jest to koloryt nastrojowy.

Mój nastrój wczoraj był dobry. Ale Broken Flowers ..... nie.

Główny bohater ma manierę Jack’a Nickolson’a ....

Główne bohaterki są piękne ale ich życie nie. Nie jest piękne ale nie wzbudza też ŻADNYCH uczuć.

Poszukiwany syn prawdopodobnie wcale nie istnieje ... ale chodzi to, że na jakimś etapie oglądania po prostu przestaje Cię to interesować.

Jeśli to film o ...... skrajnej nijakośći życia .... to bardzo się udał.

Główny bohater nie wzbudza żadnych uczuć. Uczucia wzbudza rozpoczynająca i kończąca film piosenka i jedna scena, pod drzewem na cmentarzu, kiedy w pobitym oku głównego bohatera kreci się łza ....

I wtedy wstrzymujesz oddech.

I jedna wygłoszona do „syna” prawda jest tak oczywista, tak banalna .....

„Nie ma jutro, nie ma wczoraj jest dziś”.

I to na pewno nie jest film buddyjski, bo buddyzm jest radosny. Jeśli istnieje przekaz: masz tylko dziś ... to nie zachowujesz się tak, jak główny bohater.

Różowe kwiaty, są jak różowe kobiety ...... piękne .... przez chwilę.

Czy piękno kwiatów tak ulotne, to piękno życia ? Ale skoro nie ma przeszłości ... ani przyszłości .... tylko ulotność pozostaje?

W buddyzmie są stałe, których w filmie zdecydowanie brak. Właśnie ten film to BRAK .... a brak ..... jest czymś złym.

To zły film. Taki, w którym to czego już nie ma, nie wzbudza żadnych uczuć, w którym przyszłość jest beznadziejna ale teraźniejszość jest najgorsza. To rozkład. To starość i brzydota.

Film pozostawia bezwrażenie.

Brak komentarzy: